sobota, 8 września 2012

Chapter 1 ♥


Na początek kilka słów wstępu ...
Chciałabym rozpocząć od : Przepraszam, bardzo Was przepraszam. Ten rozdział miał pojawić się miesiąc temu, ale niestety nie miałam weny, aby go dokończyć. Ale zmobilizowałam się i udało mi się. Mam nadzieję, że spodoba Wam się tekst. Zapraszam do czytania ♥
____________________________________________________________________________
 - To moja wina. To wszystko moja wina. - powtarzał w kółko chłopak. Jego blada twarz wyrażała wszystkie emocje, które kłębiły się w jego wnętrzu. Jego podkrążone, wyblakłe oczy nie patrzały już na świat, tak jak kiedyś. Malinowe usta trwały ciągle w jednym wyrazie. Nie był już tym wiecznie roześmianym młodzieńcem. Jedyne, co pozostało w nim to samo - serce - kochało nadal, z taką samą siłą, jak wcześniej. Niestety, wszelakie uczucia krył za grubą maską, którą zasłaniał się przed światem.
  Teraz wpatrywał się w niewielkie okno, z którego doskonale widać było płynącą bez ustanku Tamizę. Ręce oparł na grubym, betonowym parapecie, a nos podparł na zabrudzonej szybie. Przymknął powieki, czuł, jak jego gałki błądzą we wszelkie możliwe strony. Przypominał sobie ten dzień, ten feralny dzień, w którym jego życie przestało mieć jakikolwiek sens ...

  - To nie takie proste, jak myślisz. - westchnął mężczyzna, zaciskając mocniej ręce na kierownicy. - Dla Ciebie wszystko wydaje się takie łatwe.
  - Nie, wcale tak nie jest. - przerwał mu siedzący obok niego pasażer.
  - Jestem Twoim ojcem, chyba wiem lepiej. - odparł, biorąc głęboki wdech.

  - Ale to nie tak ! - krzyknął, przecierając mokre policzki, po których nadal płynęły łzy.  - To zupełnie nie tak.
Nagle odwrócił się, czując otwierające się drzwi.
  - Wszystko w porządku ?
  - Nie, Zayn. - chlipnął. - Nic nie jest w porządku.
Brunet podszedł do niego. Objął jego kruche ciało silnymi rękoma, w których ta mizerna osóbka zawsze była bezpieczna.
  - Będzie dobrze. - pogładził ręką po czuprynie blondyna.
  - Dziękuję. - usłyszał w odpowiedzi.
Byli prawdziwymi przyjaciółmi. Niegdyś potrafili rozmawiać, śmiać się i oglądać non stop te same filmy. Chodzili na imprezy, upijali się, wyrywali dziewczyny. Teraz to tylko dzika przeszłość, zapisana na kasecie magnetofonowej, którą możemy jedynie przewinąć, nic więcej. To, co było już nie wróci. Możemy jedynie to wspominać.

***

  - Idziemy do kina ? - zagadnął Zayn, krzątając się po kuchni. - Słyszałem, że dzisiaj ...
  - Nie, nie mam ochoty. - przerwał mu Niall.
  - No to może Nandos ? - lekko uniósł brwi, ukradkiem spoglądając na przyjaciela.
  - Nie jestem głodny. - odparł, przykładając do ust kubek z gorącą herbatą.
  - Jak to ? - skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Kiedy w końcu wyjdziesz z domu? Niall, to Ci wcale nie pomoże. Spójrz tylko na siebie.
Horan wysłał mulatowi złowrogie spojrzenie, po czym uniósł się z krzesła i skierował się w stronę lśniących, dębowych schodów, prowadzących na piętro.
  - Zaczekaj. - Malik złapał jego rękę. - Porozmawiajmy.
  - Niby o czym ? - prychnął blondyn, wyrywając dłoń z uścisku.
  - O naszych planach na wakacje.
  - To my mamy jakieś plany ? - skrzywił się.
  - No właśnie nie. Musimy coś wymyślić. - stwierdził.
  - Sam coś wymyśl. - odburknął, znikając w ciemnych wrotach swojego pokoju.
  Bezsilny Malik opuścił ręce wzdłuż swojego tułowia. Stał ciągle w jednym miejscu. Myślał. Od pewnego czasu myślał bez przerwy. O jednym. Najgorsze było to, że nie wiedział. Nie miał zielonego pojęcia, jak wyrwać Horana z rąk obsesji. Próbował. Na marne. Nie umiał. Praktycznie nawet nie zdawał sobie sprawy z roli, jaką teraz gra dla swojego towarzysza. Nie była ona zwyczajna, a co dopiero prosta. Kręta droga życia, owiana wiatrem nienawiści, skąpana w deszczu bólu i rozgrzana promieniami nadziei. Zwątpienie ogarniało jego umysł, ale zrozumiał. Zrozumiał, że jeśli nie zrobi tego, co powinien, Nialler już nigdy nie będzie normalny. Jako, że zaczęły się wakacje, miał do tego okazję ...